Joanna Trzcińska - Obraz

Obraz – najczęściej kojarzony z malarstwem, przeważnie płaski utwór plastyczny, na którym za pomocą farb, przy zastosowaniu różnych technik malarskich i graficznych autor dokonał zapisu pewnych treści. (Wikipedia)

Długo miałam kłopot z odpowiedzią na pytanie, czym się zajmuję, co to właściwie jest? Najpierw nie miało to dla mnie znaczenia. Odpowiadałam, że pracuję na styku różnych rodzajów obrazowania. Z czasem jednak szukałam jednego wspólnego określenia dla moich prac. W końcu wydało mi się, że właśnie termin „obraz” obejmuje właściwie je wszystkie, i te wcześniejsze i późniejsze realizacje, a zasadniczo odróżnia je od tych wszystkich działań, które zalicza się do sztuk wizualnych, a obrazem nie są. Zależało mi na tym, bo właśnie to klasyczne znaczenie słowa „obraz” mnie interesuje i nie czuję potrzeby wykraczania poza nie. Ograniczam środki wyrazu. Im mniej tym łatwiej. Im mniej tym trudniej. To, co robię traktuję filozoficznie, choć intencją moją nie jest „filozofowanie”.

Rozmawiałam niedawno z młodą adeptką sztuki. Dotykając mojej deski powiedziała „Jaka szkoda, że to nie ja wpadłam na ten pomysł”. Odpowiedziałam poirytowana, że ani to nie jest pomysł, ani na niego nie wpadłam.

Na to, co powstało, składają się lata pracy i tej związanej z zajmowaniem się malarstwem i grafiką, i tej codziennej, polegającej na patrzeniu, oglądaniu, notowaniu, zapamiętywaniu. To zestaw doświadczeń z różnych dziedzin, wielokierunkowych zainteresowań, udanych i nieudanych obrazów. Eureki nie było!

To nie rewolucja, chyba żeby rewolucją nazwać przerwany proces i zwycięstwo nad własnymi stereotypami w myśleniu o formie. Określając to bardziej obrazowo - to trochę tak, jakby zamiast delektować się ciastem, wpaść w zachwyt nad foremką do niego – będąc przy tym  bardzo głodnym.

Prace, które wchodzą w skład zestawu „obraz” powstały w wyniku procesu. Nie był to projekt, zamierzona transgresja. Proces był prosty. Najpierw coś powstało, a dopiero wtedy zostało zobaczone. Od zawsze interesował mnie drzeworyt – klasyczny, biało-czarny, siermiężny. Podobała mi się jego prostota warsztatu. Była to technika w zakresie moich możliwości, bez zatrudniania zespołu ludzi i specjalistycznej maszynerii. Nawet duże formaty byłam w stanie drukować sama. No i cięłam wielkie linoryty, później duże drzeworyty, z braku laku używając do tego sklejki. I tu zdarzyło się odkrycie – sklejka, jej poszczególne warstwy drewna i sam klej je łączący mają swój kolor. Pracując dłutami w drewnie odsłaniam ich barwy.

Było to jednak „odkrycie”, z którego nie bardzo potrafiłam zrobić użytek. Matryca to w końcu tylko matryca. Jak foremka do ciasta.

Równolegle zaczął mi towarzyszyć jakiś niedosyt związany z efektem końcowym procesu. Druk na papierze przestał mnie zadowalać. Podjęłam próby druku na płótnie. Byłam pod wrażeniem sitodruków Warhola. Drukowane płótna naciągałam na krosna – powstawał jakby obraz. W 2008 roku zgłosiłam powstałe prace na Festiwal Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie i w tym samym roku – te same prace - na Międzynarodowe Triennale Grafiki w Krakowie. W Krakowie do wydruków na płótnie dołączyłam wydruki cyfrowe sfotografowanych wcześniej matryc z nałożoną farbą, powiększone do określonego formatu. W Szczecinie nominowano mnie do nagrody. W Krakowie pracę na płótnie zaprezentowano na wystawie głównej Triennale, a cały zestaw, łącznie z drukami cyfrowymi, na dwóch innych wystawach Triennale w Niemczech i Austrii.

Dodało mi to odwagi, bo po pierwsze, dotarło do mnie, że nie ma znaczenia to, że prace nie są jednoznaczne, jeśli chodzi o klasyfikację ich techniki (te same prace doceniono w konkursie graficznym i malarskim), po drugie pomyślałam, ze jeśli możliwe jest prezentowanie druków zdjęć matryc, to dlaczego nie pokazać ich samych?

Wreszcie, po dość długiej przerwie spowodowanej chorobą podjęłam decyzję i wiosną 2015 r. na wystawie w Galerii Wystawa w Warszawie obok wydruków zaprezentowałam zestaw matryc – jedna z nich posłużyła mi wcześniej do drukowania. Pozostałe zostały przeze mnie wycięte po to, żeby być obrazami.

Wreszcie usankcjonowałam dla siebie matrycę jako końcowy efekt, efekt ostateczny.

Prace te w poszerzonym zestawie pokazałam jeszcze na dużej wystawie indywidualnej w Centrum Olimpijskim w Warszawie, a teraz, po wybraniu najistotniejszych realizacji – prezentuję w Galerii Konduktorownia w Częstochowie.